Polacy są coraz bardziej świadomi tego, jak ważne jest oszczędzanie. Odkładane systematycznie pieniądze pozwalają nie tylko na zbudowanie poduszki finansowej, która stanowi zabezpieczenie przyszłości. Pozwalają też zrealizować różnorodne plany, np. wyjazd wakacyjny, remont mieszkania, zakup samochodu.
W środę Komisja Europejska zaakceptowała polski Krajowy Plan Odbudowy. Nie oznacza to jednak, że dostaniemy pieniądze od razu. Ponadto Polska musi wykazać, że osiągnęła "kamienie milowe", których wymaga KE. Oto co warto wiedzieć o KPO. Polska do końca 2023 r. otrzyma 23 mld euro w dotacjach oraz 11,5 mld euro pożyczek.
Za pieniądze nie można kupić wszystkiego, a tym bardziej uczuć ludzkich, co próbował uczynić Skąpiec, zamierzając ożenić się z Marianną. Pieniądze są ważną wartością, gdyż zapewniają dobry byt. Ależ jak one się mają do szczęścia i miłości? Widzimy, że nie są najważniejsze.
Nie będzie podatków, nie będzie również systemu ochrony socjalnej, więc tracąc zatrudnienie, trzeba będzie liczyć na odłożone wcześniej pieniądze lub pomoc rodziny. Tak samo stanie się w przypadku emerytów, bo albo będą pracować do zgaśnięcia, albo staną się utrzymankami rodzin.
Czy Polsce grozi wstrzymanie nie tylko środków z KPO, ale też unijnych pieniędzy z Funduszu Spójności na lata 2021-2027? Opozycja chce wyjaśnień, przedstawiciele rządu uspokajają.
Dobrym sposobem na upewnienie się czy nie masz do czynienia z falsyfikatem jest… obserwacja banknotu pod światło. Tylko patrząc na niego w taki sposób będziesz mógł sprawdzić część zabezpieczeń, jakie powinien posiadać. W przypadku polskiego złotego badanie go pod światło pozwoli ci zweryfikować m.in. obecność:
Reforma OFE dotyczy osób, które są wciąż aktywne zawodowo – muszą podjąć decyzję, czy środki z OFE trafią na specjalne prywatne IKE, czy przeniosą pieniądze do ZUS. Decyzję podejmują osoby, które do dnia określonego w ustawie o reformie OFE nie osiągną wieku emerytalnego.
Jak wpłacić pieniądze przelewem bankowym? Dlaczego przelew na moje konto został cofnięty? Jakich danych konta użyć, aby przelać pieniądze na konto Revolut? Co zrobić, jeśli mój numer IBAN do przelewów SEPA nie jest akceptowany? Jakie są nazwa i adres Revolut? Czy istnieje limit kwoty, którą mogę wpłacić przelewem bankowym?
W przeciwieństwie do konta osobistego, gdzie przelewy przez internet są darmowe, za przelew z konta oszczędnościowego możesz zapłacić prowizję. Przy ich pomocy bank zachęca Cię do tego, żebyś nie wypłacał znajdujących się na nim pieniędzy. Za pierwszy przelew z konta oszczędnościowego w miesiącu nic nie zapłacisz.
Uznanie umowy za nieważną czy jej unieważnienie - polemika. W relacjach pomiędzy bankiem i klientem może być tak, że obowiązuje umowa nieważna z uwagi na niezwiązanie jednej z jej stron jej niedozwolonymi klauzulami. Dopóki konsument nie wystąpi do sądu z odpowiednim żądaniem, umowa taka może obowiązywać do końca i zostać
brIl. "Ukraińska emerytka wciąż przeliczała pieniądze. Zamartwiała się, czy starczy jej na życie w Polsce" 18 maja, 18:24 Ten tekst przeczytasz w 10 minut Małżeństwo, które u mnie mieszkało, do nocy paliło wszystkie światła w mieszkaniu, a ja krępowałam się, jak im delikatnie powiedzieć, że prąd jest drogi. Jak trafimy na fajnych Ukraińców, to myślimy, że każdy z Mariupola czy Kijowa taki jest. A przecież tam też są ludzi, którzy się kłócą, nadużywają alkoholu. Przed wojną uciekają wszyscy. Mówmy o trudnościach, bo inaczej będzie coraz więcej rozczarowań – mówi Waleria Ługowska, która dorastała w Kijowie. Mieszka w Warszawie i od początku wojny w Ukrainie gości w swoim mieszkaniu kolejnych uchodźców. Foto: Archiwum prywatne rozmówczyni Waleria Ługowska Uchodźcy to już inni Ukraińcy, niż ci, którzy przyjeżdżali do Polski od lat – do pracy przy sprzątaniu i na budowie – mówi Waleria o uciekających przed wojną. – Widząc architektkę z Kijowa, która nie chce nosić ciuchów, którymi "była zachwycona pani Gala, która myła nam okna od lat", nie myślmy, że jest roszczeniowa. Jest wdzięczna za pomoc, ale jak każdy z nas ma swój gust – tłumaczy Waleria Ługowska Dziewczyna, która u mnie mieszkała, z telefonem chodziła nawet do toalety. Miała na nim aplikację, która "wyła", gdy w Kijowie zaczynał się alarm bombowy. Dzwoniła do rodziców, prosiła, by się natychmiast kładli pod materacami w korytarzu. I tak było dzień i noc. Jak żyjesz w takim stresie, nie zawsze zachowujesz się tak miło, jakby wszyscy wokół ciebie oczekiwali, więc nie dziwmy się, gdy Ukraińcy nas czymś rozczarowują – mówi Waleria Ługowska, dla przyjaciół – Lela Polacy zachowali się wspaniale, żaden inny zachodni kraj nie jest tak chętny, by otworzyć drzwi dla Ukraińców. W Polsce "gość w dom, Bóg w dom" wciąż nie jest tylko pustym sloganem. Ale mówmy o trudnościach, bo wojna może długo potrwać. A jak będziemy udawać, że wszystko jest super, to między Polakami i Ukraińcami zacznie się niechęć i utrwalą stereotypy — mówi Waleria Ługowska Jeśli trafimy na fajnych Ukraińców, to myślimy, że każdy z Mariupola czy Kijowa taki jest. Przecież w rodzinach, także polskich, bywa różnie. Przed wojną uciekają wszyscy, nie tylko mili. A do tego ci ludzie są jednak po traumie, mogą się w nich uruchamiać różne trudne zachowania – tłumaczy Waleria Ługowska Więcej tekstów znajdziesz na stronie głównej Onetu, a relację z wojny w Ukrainie na żywo pod tym linkiem — Mam kolegę, który chciał wziąć pieska ze schroniska. Przez pół roku się starał i nic, bo pracownicy schronisk robili z nim wywiady niczym urzędnicy z domu dziecka, z małżeństwem, które chce adoptować dziecko. W końcu kolega wziął psa od znajomego, który hodował psy, a po ostatniego szczeniaka ktoś się nie zgłosił. Opowiadam to, żeby pokazać, że w Polsce i całej Europie, gdy bierzesz do domu zwierzątko, urzędnicy zastanawiają się, czy jesteś wystarczająco odpowiedzialny. A jeśli bierzesz do siebie rodzinę uchodźców, nikt nie sprawdza, czy masz predyspozycje, nikt cię nie uprzedza, jak będzie. A ty myślisz, że to będzie miła historia, jak z obrazka. A przecież mieszkanie na małej powierzchni z własną rodziną bywa bardzo trudne. No i nie z każdym Polakiem chciałabyś się zaprzyjaźnić, podobnie nie z każdym Ukraińcem i Ukrainką – mówi Waleria Ługowska. 1. Waleria urodziła się w Kijowie w rodzinie inteligencji i artystów, miała męża — polskiego inżyniera, syn chodził do szkoły przy ambasadzie, dziś on i jego siostra mieszkają w Warszawie. Waleria pracuje w jednym z urzędów, ale jest też projektantką biżuterii. Przez jej warszawskie mieszkanie przewinęło się już wiele osób od początku wojny. — Pamiętam starszą panią z Ukrainy, która całe życie ciężko pracowała, bo miała wdrukowane, że w życiu trzeba coś osiągnąć, a do tego jak najbardziej się wzbogacić. Świetnie jej się powodziło, także materialnie. A nagle straciła wszystko, w tym piękny dom, samochody. Przyjechała do Polski, miała ze sobą tylko pieniądze – dużo gotówki. Mieszkała u mnie i co dzień przeliczała od nowa wszystkie pieniądze. Bała się, czy na pewno starczy jej na pobyt w Polsce, bo jest emerytką. W końcu zdecydowała się wrócić do Kijowa, bo tak tęskniła. Powiedziała, że jednak "starych drzew się nie przesadza" – wspomina Waleria Ługowska. Mówi, że ta samotność starszych ludzi jest wielka, bo do Polski przyjeżdża wiele kobiet, które są seniorkami, nie znają polskiego ani angielskiego, nie mają tej łatwości zawierania nowych przyjaźni, którą mają młodzi ludzie. Ale i tak od bariery językowej, jak mówi Waleria, trudniejsza jest ta mentalna. – Przyjeżdżający z Ukrainy często nie wiedzą, że w Polsce mamy duże opłaty i staramy się nic nie marnować – ani wody, ani jedzenia. I jeśli ktoś bierze prysznic raz dziennie, bo wzrosły mu rachunki, widzi, że Ukraińcy biorą w jego łazience prysznic dwa razy dziennie, będzie rozgoryczony – opowiada Waleria Ługowska. Opowiada, że Ukraińcy nie zdają sobie sprawy, że u nas są tak wysokie czynsze, bo jest w nie wliczona, np. opłata za sprzątnie klatek schodowych, a także za pielęgnację trawników. – W wielu wsiach i małych miasteczkach Ukrainy takie rzeczy wciąż robią mieszkańcy, za darmo. Po prostu kobiety dzielą się dyżurami, w którym tygodniu, która z nich zamiata schody, a mężczyźni mają dyżury przy koszeniu trawnika, a zimą przy odśnieżaniu – opowiada Waleria. — Gościłam małżeństwo, które bardzo późno chodziło spać. To nie było problemem, ale że niemal do rana palili wszystkie światła w pokoju. A są tam dwa żyrandole z wieloma żarówkami i jeszcze małe lampki w kątach i na szafkach. Nie potrzebowali światła do pracy, do czytania, po prostu siedzieli i tylko gadali, więc wystarczyłaby jedna lampa. Długo biłam się z myślami i krępowałam się, żeby powiedzieć, że w Polsce prąd jest drogi — dodaje. ZOBACZ: "Ryłem ziemię rękami, by się ukryć". Legionista walczy w Ukrainie Waleria mówi, że jak uchodźcy trafią do willi pod miastem, to myśli, że jest u bogaczy. I nie przyjdzie im do głowy, że posiadłość jest na kredyt we frankach, że jej właściciel ledwo zipie finansowo. — Ludzie z Ukrainy często nie wiedzą, że w Polsce jest tak drogo, więc staramy się niczego nie marnować. W niektórych rejonach Ukrainy ludzie mają tanie jedzenie i nie mają pojęcia, że plastik i szkło się segreguje, a za wywóz śmieci płaci – tłumaczy Waleria. Waleria Ługowska mieszka w Polsce i gości u siebie w domu kolejnych uchodźców. Na zdjęciu z panią, która w Warszawie tak tęskniła za Kijowem, że zdecydowała się wrócić do domu w Ukrainie. 2. Waleria mówi, że polska rodzina może się dziwić, że np. mieszkając w czyimś domu, uchodźcy nie rwą się do sprzątania i gotowania. Albo że dziewczyny, które dostały ciuchy z darów, wybrzydzają i nie każdą sukienkę czy dżinsy chcą na siebie założyć. — A to inna imigracja niż ta zarobkowa, do której byliśmy w Polsce przyzwyczajeni. Ukrainki i Ukraińcy od wielu lat przyjeżdżali do pracy w prostych zawodach – kobiety sprzątały mieszkania i biurowce, mężczyźni pracowali na budowach. Nie znali polskiego, ani angielskiego. A teraz przyjeżdża np. architektka czy studentka z Kijowa. Są wykształcone, dobrze ubrane. Nie chcą chodzić w ubraniach, którymi "zachwycona byłaby pani Gala, która u nas pracowała 15 lat i jeszcze wysyłała ciuchy do rodziny w Ukrainie". Ale przecież to w gruncie rzeczy normalne i to, że nie chcą tych ciuchów, nie znaczy, że są roszczeniowe czy niewdzięczne – tłumaczy Waleria. ZOBACZ: Pod jednym dachem z Ukraińcami. "Babciu, tu nie spadają bomby!" — I jeśli zaproponujemy takiej dziewczynie, żeby zajęła się czymś i np. umyła okna w naszym domu, a okaże się, że nie kwapi się do tego, albo umyje na odwal, niedokładnie, to jesteśmy w szoku. Ale przecież ta dziewczyna nawet we własnym domu nie myła okien i nie sprzątała, bo od tego miała gosposię. I nie szuka sobie jakiegokolwiek zajęcia, bo teraz np. pracuje z Polski zdalnie w swoim zawodzie – dodaje Waleria, z którą rozmawiałam już dla Onetu, ale to było dzień po wybuchu wojny w Ukrainie (Zadzwonił syn i powiedział: "mamo, zaczęło się…"). Wspomina też dziewczynę, która u niej mieszkała w Warszawie. — Z telefonem chodziła nawet do toalety. Miała na nim aplikację, która "wyła", gdy w Kijowie zaczynał się alarm bombowy. Dzwoniła do rodziców, prosiła, by się natychmiast kładli pod materacami w korytarzu, bo chodziło o zasadę "dwóch ścian", które oddzielają nas w razie uderzenia w nasz dom. Jak ktoś żyje w takim stresie całą dobę, nic dziwnego, jak czasem zachowa się dziwnie, niemiło albo nie ogarnia czegoś, o co go prosimy. Nie dziwmy się więc i nie rozczarowujmy od razu, gdy ktoś z Ukraińców zachowa się nie tak, jakbyśmy oczekiwali — prosi Waleria. Mówi, że mamy też tendencję, by kogoś, kto nie mówi w naszym języku albo mówi z wyraźnym akcentem i "zaciąga", traktować protekcjonalnie. — A taki człowiek wcale nie musi się czuć gorszy — tłumaczy. 3. Waleria opowiada o tym, że słyszy od np. Polaków, że Ukraińcy, który u nich mieszkają, nie chcą iść do pracy. — Niektórzy nie chcą. Są wystraszeni, bezradni, nie znają języka, a szukanie pracy totalnie ich przeraża. Niekoniecznie dlatego, że mają traumę wojenną. Przecież jak jesteś Polakiem i stracisz pracę, też nie zawsze rwiesz się do szukania nowej. Boisz się rozesłać CV, czujesz, że się nie nadajesz, że jesteś za słaby, za stary, że nie znasz języków, że masz nie takie wykształcenie, za małe doświadczenie. Albo słyszysz, że z ogłoszenia nikt pracy nie znajdzie, więc liczysz tylko na to, że znajomi ci pomogą – tłumaczy Waleria. Mówi, że część uchodźców pewnie czuje się tak jak wielu Polaków, którzy lata temu wyjeżdżali do USA czy Wielkiej Brytanii. Myśleli, że ledwo wysiądą na dworcu czy lotnisku i już będzie ich czekać wspaniałe życie, właściwie bez wysiłku. Foto: Archiwum prywatne rozmówczyni Waleria Ługowska, Ukrainka, która ma polskie korzenie. Mieszka w Warszawie, ściąga do siebie uchodźców z Ukrainy, gości ich w swoim mieszkaniu, pomaga w aklimatyzacji w Polsce lub dalszej podróży. Jej przyjaciółka z Kijowa trafiła do Gdańska. Ma tam wynajęte mieszkanie do końca czerwca. I cały czas się zastanawia, czy szukać pracy i zaczynać w Polsce – w obcym przecież kraju nowe życie czy jednak wracać do Ukrainy licząc na to, że w stolicy uda się przeżyć i żyć w miarę normalnie. — Znam historię 35-letniej dziewczyny z dwójką dzieci (jedno miało sześć, drugie osiem lat) i koleżanką singielką. Wszyscy trafili do Polski i ktoś im pomógł z wynajęciem samodzielnego mieszkania. Ta dziewczyna nocowała z koleżanką w salonie z aneksem kuchennym. A dzieci spały razem z jej mamą w sypialni. Matka nie pracowała, zajmowała się dziećmi. A dziewczyny pracowały zdalnie. A gdy okazało się, że przy dzieciach trudno im się skupić na 30 m. kw., po prosto zaczęły codziennie rano wychodzić do galerii handlowej, by tam usiąść w kawiarni i móc pracować cały dzień. Ale przecież trafiają się osoby, które są kompletnie nieporadne, bierne i roszczeniowe – tłumaczy Waleria. 4. Prosi, byśmy nie zapominali, że mówiąc "Ukraińcy", mówiąc "Polacy", mówimy o całej nacji. — To, że ktoś uciekł z Kijowa albo z Mariupola, nie oznacza automatycznie, że jest cudownym człowiekiem. Stamtąd przyjeżdżają różne osoby, pełen przekrój społeczny, więc i sympatyczni, i uczciwi, ale nie tylko. W rodzinach w Ukrainie, tak jak i w polskich, i w domach na całym świecie bywa różnie – mówi Waleria. ZOBACZ: "Tu nie ma romantycznego bohaterstwa. Żyjemy, zabijamy, umieramy" Co radzi Polakom, którzy przyjmują uchodźców? — Rozmawiać o wszystkim szczerze na początku. I od razu wyznaczyć granice, a nie mówić: "niczym się nie martw, będzie fajnie, damy jakoś radę!". ZOBACZ: "Rozstrzeliwali dzieci, tego nie da się zapomnieć" — Moja koleżanka prowadziła z mężem firmę w Ukrainie, zatrudniali 100 osób. Przyjechali do Polski w dwa samochody, w ciuchach lepszych niż ma 60 proc. ludzi spotkanych na ulicy. Czasem ktoś powie pod ich adresem, że "co to za uchodźcy, przyjechali jacyś burżuje". Syn, młody, zdolny programista mieszka w Kanadzie, wynajął im mieszkanie w Gdańsku. Mieszkają tam z mamą i teściową. Rzeczywiście mają pieniądze, ale boją się, na jak długo im wystarczą, bo w czasie wojny firma stanęła. Moja koleżanka, z wykształcenia artystka, powiedziała mężowi, że będzie malować, chodzić na plażę i tam sprzedawać swoje obrazy. A on na to: "sprzedaj lepiej swoją kurtkę Pinko, to pewnie więcej zarobisz niż na obrazach" – opowiada Waleria. 5. — Mówmy o wszystkich trudnościach, bo inaczej zacznie się niechęć, a stereotypy o Ukraińcach i Polkach utrwalą. Tym bardziej że nikt nas nie uczył tego, jak rozmawiać z drugim człowiekiem, który ucieka przed wojną, który pochodzi z zupełnie innego środowiska niż my, który nie na naszego języka, a my nie znamy jego. Foto: Matriały "Na prawach cytatu" Waleria Ługowska — Jak mamy mu wytłumaczyć nasze oczekiwania, zasady, jakich trzymamy się w naszym domu i co nas denerwuje w jego zachowaniu, ale tak, by nie zrobić mu krzywdy. Nie umiemy tego, wstydzimy się zacząć taką rozmowę, zwlekamy. Mówimy sobie, że jakoś to będzie, ale nie jest i konflikt narasta. Tym bardziej gdy okazuje się, że przyjęliśmy kogoś, kto nie tylko u nas mieszka, ale którego musimy nakarmić i utrzymać – dodaje. 6. Obserwując Walerię, jak od początku wojny gości w swoim mieszkaniu kolejnych uchodźców, widząc, na jakich różnych ludzi trafia, ale się nie zraża, mówię jej, że ją podziwiam… A ona na to od razu: — Nie ma co podziwiać. Normalna sprawa. Przecież to sprawdzian człowieczeństwa. Polacy lepiej się zachowują, niż zachowałby się Zachód. Znajomi z bogatszych krajów, nawet jak mają wolny pokój, parę razy się zastanowią nim zaproszą Ukraińców, Polacy oddają własny salon, sypialnię, potrafią gnieździć się w jednym pokoju z obcymi – mówi Waleria. Pod wideo ciąg dalszy tekstu: — Myślę, że to jest kwestia tego, co zasiali w nas nasi rodzica, a raczej babcie, dziadkowie – mam na myśli nie religię, ale wiarę w to, że trzeba traktować bliźniego jak siebie samego, że "gość w dom, to Bóg w dom". Na tym całym rozczarowaniu Kościołem – toczącymi go pedofilskimi i korupcyjnymi aferami, na rozczarowaniu bogaceniem się kleru okazało się, że chyba ten Kościół, który był w czasach "Solidarności" i ta wiara przodków pielęgnowana w domach w ludziach w Polsce przetrwała – mówi Waleria. 7. — To cudownie, że tylu Polaków pomaga Ukraińcom. Ale to nie znaczy, że mamy zamykać oczy na wszystkie trudności, bo to tylko nakręci wzajemne rozczarowanie, animozje, niechęci. Ostatnio na grupie pomocowej dla Ukraińców ogłosiła się jakaś pani, że przyjmie do siebie matkę z dzieckiem, ale koniecznie z 10-latkiem, żeby jej syn miał towarzystwo i miał się z kim bawić. A przecież nie wiadomo, czy te dzieci przypadną sobie do gustu. To trochę tak, jak ktoś bierze pieska, żeby dziecko miało "maskotkę" — tłumaczy Waleria Ługowska. Wie, że łatwo się zmęczyć pomaganiem, wypalić, tym bardziej, że wojna się nie kończy i nie wiemy, ile potrwa. — Nie oczekujmy, że każdy Polak pomoże uchodźcom, przecież nie każdy człowiek nadaje się do tego, by przyjąć uchodźców do własnego domu. Może jest introwertykiem? Albo obcy ludzie za bardzo zaburzą strefę komfortu jego własnej rodziny? To normalne. Pięknie, jak wyśle paczkę do Ukrainy albo wesprze jakiegoś Ukraińca dobrym słowem — mówi Waleria. I prosi, żebyśmy pochopnie nie hejtowali Ukraińców w internecie, jeśli trafi się nam jakiś niemiły incydent. — Ruskie trolle tylko na to czekają, by podchwycić, rozdmuchać, by Polacy i cały świat zaczął mieć o nas złe zdanie. A stereotypy łatwo się utrwalają — dodaje Waleria. Chcesz napisać do autorki? @ Data utworzenia: 18 maja 2022 18:24 To również Cię zainteresuje
Pieniądze w skarbonce czy na koncie dziecka mogą pomagać zaspokajać potrzebę rozwoju, twórczości i kreatywności. Mogą wspierać również potrzebę relacji, wzajemności i dawać poczucie sprawczości – przekonuje Anita Janeczek-Romanowska, psycholożka dziecięca. Zdecydowana większość rodziców, bo aż 77 procent uważa, że dzieci powinno się edukować w zakresie finansów i to od najmłodszych lat. Tak wynika z badania Banku BNP Paribas pn. "Badanie postaw rodziców wobec kieszonkowego", które jest częścią projektu dla rodziców, nauczycieli i dzieci "Misja Kieszonkowe". Edukacja jest tym bardziej konieczna, bo dorośli przyznają, że najmłodsi dysponują dużymi zasobami finansowymi, często większymi, niż ich realne potrzeby. Maluchy są bowiem coraz częściej wspomagane budżetowo przez dziadków, chrzestnych czy osoby z najbliższego otoczenia. Łatwiej dać bowiem pieniądze niż szukać prezentu dla malucha "który wszystko ma". Pytanie tylko, czy dzieci naprawdę potrzebują pieniędzy? Czy i kiedy warto zacząć edukację finansową najmłodszych? Porozmawialiśmy o tym z Anitą Janeczek-Romanowską, psycholożką dziecięcą, współzałożycielką Ośrodka wsparcia i rozwoju Bliskie Miejsce w Warszawie. Agnieszka Jarosz: Niektórzy specjaliści twierdzą, że dziecko już od najmłodszych lat należy uczyć finansów, choćby przez omawianie z nim domowego budżetu. Co Pani o tym sądzi? Warto w ten sposób edukować dzieci? Anita Janeczek-Romanowska: Te rozważania dobrze jest zacząć od tego, co nazywamy edukacją w tym obszarze. Wielu rodziców nawet nie zdaje sobie sprawy, że część tego uczenia odbywa się mimochodem. Dzieci uczą się liczyć, dokonywać prostych operacji, wymieniać już w wieku przedszkolnym. Już wtedy zaczynają rozumieć pojęcia "mniej"/"więcej", a swoje pierwsze transakcje prowadzą podczas zabaw już jako kilkulatki. Edukacja finansowa często dzieje się obok codzienności – podczas dyskusji na zakupach, obserwacji jak rodzice płacą czy nawet w ramach zabawy w sklep czy restaurację. Nazwałabym tę część edukacją nieformalną, taką, której często nie zauważamy, a ona się dzieje. Oczywiście nic nie stoi na przeszkodzie, żeby świadomie i celowo wprowadzić również edukację formalną, czyli działania, których nadrzędnym celem jest wsparcie dzieci nie tylko w rozumieniu konstruktu pieniądza i płatności, ale też w oszczędzaniu i planowaniu wydatków. W dyskusji wokół tego tematu dobrze jest połączyć to, co mówią ekonomiści z tym, co wnosi nam psychologia rozwoju dziecka. Jeśli będziemy przykładać do tematu edukacji finansowej tylko jeden z tych filtrów, umknie nam wiele istotnych informacji. Wypowiadając się z perspektywy psychologa, chciałabym zwrócić uwagę na fakt, że bez pewnych umiejętności rozwojowych z zakresu tzw. funkcji wykonawczych, edukacja finansowa będzie utrudniona. Te umiejętności wiążą się z uwagą, pamięcią, podejmowaniem decyzji, planowaniem, wyciąganiem wniosków itp. Zanim dzieci zaczną oszczędzać, uczą się gromadzenia i tracenia w zabawie, np. zbierając kamienie. Zanim zaczną planować, na co wydadzą owe oszczędności, uczą się planowania np. w trakcie konstrukcji z klocków. Każda umiejętność, która przydaje się tam, gdzie mamy do czynienia z pieniędzmi, jest więc ćwiczona o wiele wcześniej niż możemy wprowadzać stricte finansową edukację. Ta z kolei może opierać się o różne formy, uwzględniające, etapy rozwoju myślenia - od konkretu do abstrakcji. Najpierw mogą to być zabawy w sklep i zakupy, potem czytanie książek o tej tematyce, robienie listy zakupów - najpierw obrazkowej a potem słownie, zakładanie pierwszej skarbonki, udział dzieci w naszych decyzjach zakupowych, rozmowy o ekonomii i ekologii itp. Tutaj znowu pomoże nam wiedza z psychologii rozwojowej i np. fakt, że większość dzieci w wieku 4 lat ma bardzo silną potrzebę stymulacji i posiadania, przy jednoczesnej trudności z odraczaniem gratyfikacji. Zabieranie czterolatków na zakupy może być więc wyzwaniem i polem wielu dyskusji. Im więcej takiej wiedzy mamy, tym wsparcie w edukacji finansowej będzie łatwiejsze, bo nie będziemy oczekiwać od dzieci czegoś, co jest dla nich rozwojowo niedostępne. Edukacja finansowa często dzieje się obok codzienności – podczas dyskusji na zakupach, obserwacji jak rodzice płacą czy nawet w ramach zabawy. Według Pani – dawać kieszonkowe czy nie dawać? I jeśli dawać to dlaczego? Myślę, że zanim odpowiemy sobie na pytanie "czy dawać?", dobrze zadać sobie pytanie "po co chcemy to robić? Jaka ma być funkcja kieszonkowego w naszej rodzinie?" Świadomość tego, co nami kieruje, przynosi tez jasność czy na pewno kieszonkowe jest tą drogą do danego celu i czy jest jedyną. Popatrzmy na dwa przykłady. Jeden to taki, w którym decydujemy się dawać kieszonkowe, żeby dziecko do czegoś zmotywować, np. do sprzątania pokoju, wyrzucania śmieci, wychodzenia z psem. Widzimy więc w nim pewną nagrodę, element transakcji, który jest niczym innym jak motywacją zewnętrzną do podejmowania określonych zachowań. I tu pojawiają się dwie pułapki - jedna związana z rozumieniem relacji, druga z rozumieniem procesu uczenia się. Zacznijmy od tej relacyjnej. Współpraca z dziećmi bywa trudna, szczególnie tam, gdzie w grę wchodzą obowiązki i zadania, do których dzieci nie ciągnie tak po prostu. My chcemy, żeby dzieci pomagały i miały jakieś obowiązki, a one nie chcą ich realizować same z siebie. I powiem to, choć będzie to zapewne trudne - w pewnym wieku i na pewnym etapie rozwoju jest to bardzo częste - dzieci nie czują naszej koncepcji porządku, często z uwagi na wiek, jeszcze nie wiedzą, jak wcielić ją w życie, przez co nie mają do niej wewnętrznej motywacji. Nie przyjdą do nas i nie powiedzą "chyba sobie posprzątam, bo mam taki bałagan na biurku". My w rodzicielskiej bezradności, obawie o ich sumienność w przyszłości, ale też potrzebie rodzinnej współpracy, wpadamy więc na pomysł motywowania czymś z zewnątrz, żeby ta "chęć się pojawiła". Sęk w tym, że zupełnie nieświadomie zamieniamy wtedy nasze bezwarunkowe relacje na warunkowe transakcje, przynajmniej w tym obszarze, za który chcemy dziecku płacić. Czyli w pewnym obszarze stajemy się pracodawcami, a nie rodzicami. W dłuższej perspektywie może być to niekorzystne nie tylko dla relacji w rodzinie, ale dla jej struktury i funkcji. Zamiast szukać rozwiązań na wspólną troskę o dom, psa etc., której źródło jest w tym, że chcemy się o siebie troszczyć, wspierać się, tworzyć razem dom i o niego dbać, wpadamy w pułapkę mini pensji za wykonanie zadań. Wielu rodziców sięga po taki argument, że to szkoła życia i lekcja tego, że pieniądze nie spadają z nieba. Pytanie czy to faktycznie jedna z najważniejszych lekcji w relacjach rodzinnych? I tu przechodzimy do drugiej pułapki - nastawienie na motywację zewnętrzną (nagrodę za spacer z psem), nie będzie wspierać motywacji wewnętrznej. Jak bardzo jest to ryzykowne, wie każdy rodzic, który płacił za wyrzucenie śmieci, a przy kolejnej prośbie, usłyszał od dziecka "a co ja z tego będę mieć?" Inną motywacją, dla której możemy sięgać po kieszonkowe, jest szeroko rozumiana edukacja finansowa dzieci. I tu znowu - nie ma dobrej, ani złej odpowiedzi - dawać czy nie. Warto przyjrzeć się temu, czy kieszonkowe wydaje nam się być jedyną opcją czy jedną z wielu. Kiedy tych opcji robi się więcej, łatwiej odpowiedzieć sobie na to bazowe pytanie. Edukacja finansowa to też robienie zakupów z rodzicami, robienie ich na prośbę rodziców, obracanie gotówką, a nie tylko płatnościami bezgotówkowymi, zadania na matematyce, a nawet gra w Monopol. Ba! W świecie dzieci pieniądze nie są jedyną walutą. One odrabiają lekcje z edukacji finansowej już jako przedszkolaki, kiedy wymieniają się figurkami albo kartami i negocjują, ile chcą dostać za tę najbardziej unikalną, a ile same są w stanie "zapłacić", czyli wymienić się za inną. Wrócę więc do myśli z początku - im większą mamy jasność celu, tym łatwiej nam będzie podjąć decyzję czy dawać czy nie. Dobra odpowiedź to taka, która służy całej naszej rodzinie. Po co dzieciom pieniądze i czy w ogóle najmłodsi powinni je mieć? Z psychologicznego punktu widzenia pieniądze mogą być strategią na zaspokojenie niektórych potrzeb. Nie jest to z pewnością jedyna strategia i warto, żeby wiedzieli o tym zarówno rodzice jak i dzieci. Pieniądze w skarbonce czy na koncie dziecka mogą pomagać zaspokajać potrzebę rozwoju, twórczości i kreatywności - np. poprzez dodatkowe lekcje jazdy konnej, obóz językowy, nową deskorolkę. Mogą wspierać potrzebę relacji i wzajemności, np. kiedy dziecko chce móc coś kupić mamie na jej święto albo obdarować przyjaciela. Pieniądze mogą być odpowiedzią na poczucie sprawczości - ich zbieranie, odmawianie sobie czegoś, a wreszcie realizacja obranego celu, mogą pomagać w postawie "mogę, potrafię, daję radę". To tylko część z potrzeb, jakie dzieci mogą realizować między innymi poprzez posiadanie pieniędzy. Co ciekawe te same potrzeby mogą realizować wokół pieniędzy, ale bez ich fizycznego posiadania. Pieniądze mogą być odpowiedzią na poczucie sprawczości - ich zbieranie, odmawianie sobie czegoś, a wreszcie realizacja obranego celu, mogą pomagać w postawie „mogę, potrafię, daję radę”. Mogą razem z nami planować wydatki - ustalając z czego zrezygnujemy, a o co będziemy razem się starać, żeby wspomniany obóz językowy był możliwy. Mogą umówić się z nami, że pomożemy im w realizacji pomysłu na prezent poprzez zakup materiałów na podarunek, który dziecko samo wykona. Mogą też rozwijać swoją sprawczość poprzez działanie, które przybliży je do celu, np. zamiast oszczędzania na rolki, brać udział w różnych konkursach, w których można je wygrać. "20 zł dla pięciolatki, 50 zł dla dziesięciolatka, 100 zł dla nastolatka w wieku 15 lat – to przeciętne kieszonkowe, które wynika z przeprowadzonych przez BNP Paribas badań." Ta wysokość jest rozsądna? I czy rodzic powinien się interesować na co dziecko wydaje kieszonkowe? Rozsądne są takie kwoty, które nie będą obciążeniem dla całej rodziny i pozwolą realizować cel kieszonkowego, który, jak już wspomniałam, dobrze jest u siebie rozpoznać. Jeśli np. naszym celem będzie wsparcie umiejętności oszczędzania, to kwotę dobrze zaplanować tak, żeby dziecko faktycznie ćwiczyło oszczędzanie i odraczanie gratyfikacji, a nie już po jednej wypłacie mogło kupić to, o czym marzy. Wychodząc z zasady, że potrzeby rosną razem z wiekiem naturalne wydaje się, że te kwoty adekwatnie się zwiększają. Obok tego, jakie to są kwoty, warto też zastanowić się nad częstotliwością oraz sposobem wypłacania. Mniejszym dzieciom (przedszkolakom i uczniom pierwszych klas podstawówki) warto wypłacać mniejsze kwoty, ale np. raz w tygodniu z uwagi na to, że ich moment rozwoju utrudnia jeszcze odraczanie gratyfikacji. Z założenia kieszonkowe jest do dyspozycji dziecka, choć zdarza się, że jest ono składką na większy zakup. Tę kwestię warto omówić z dzieckiem, ale nie na zasadzie "umawiamy się, że z kieszonkowego odkładasz na rower", bo tego typu umowy zwykle są bardziej po naszej, rodzicielskiej stronie i są raczej "propozycją nie do odrzucenia". To, co warto zrobić, to porozmawiać z dzieckiem czy chciałoby na coś zbierać, ile może mu to zająć czasu, jak w międzyczasie może opłacać swoje drobne zakupy itd. Czasem pomocne będzie poszukanie rozwiązań, które pomogą rozłożyć kieszonkowe na bieżące i oszczędności, np. poprzez ustalenie, że z pieniędzy od nas dziecko opłaca bieżące sprawy, a z tych od rodziny (np. na urodziny, komunię) odkłada na coś ustalonego wcześniej. A co, jeśli kogoś nie stać na taki comiesięczny wydatek? W tej sytuacji warto jest pamiętać o dwóch kwestiach. Pierwsza to taka, że edukacja finansowa jest łatwiejsza, kiedy dzieci mogą operować pieniędzmi jako konkretem, ale kieszonkowe nie jest jedyną drogą ku temu. Warto więc zapraszać dzieci do robienia zakupów, w zależności od ich wieku prosić je, żeby to one wzięły określoną kwotę i poszły coś kupić, rozmawiać z nimi o planowaniu budżetu itd. Drugą kwestią, o której warto pamiętać jest to, jakie znaczenie nadajemy pieniądzom w naszej rodzinie, czyli jak się o nich mówi. Czy pieniądze utożsamiamy ze szczęściem i radością (np. mówiąc, że mielibyśmy cudowne wakacje, gdybyśmy mieli większy budżet) albo czy budujemy skojarzenia pieniądze = dobre relacje (np. mówiąc, że ktoś nie zaprosił nas na spotkanie, bo zarabiamy mniej). Te znaczenia, jakie nadajemy będą ważne zarówno wtedy, kiedy pieniędzy mamy dużo, jak i w odwrotnej sytuacji. Traktowanie ich jako element, a nie sens życia, może być pewnego rodzaju amortyzacją na sytuacje, w których nie będziemy mogli pozwolić sobie na regularne kieszonkowe, ale to nie będzie nam odbierało możliwości rozmów o pieniądzach, oszczędzaniu i planowaniu wydatków. Tym, o czym jeszcze warto wspomnieć, jest pokazywanie dzieciom, że świat nie opiera się tylko na wymianie - usług, towarów, pieniędzy, ale również (a dla psychologa przede wszystkim) na relacjach. Nawet jeśli my sami nie mamy oszczędności, możemy zrobić coś dobrego dla innych - wyprowadzać psy w schronisku, wspierać potrzebujących, robić coś dla drugiej osoby bez oczekiwania czegoś w zamian.
Integracja inteligentnych maszyn i systemów zarządzania z działalnością człowieka to wyzwanie dla polskich firm. We współczesnej gospodarce nie da się efektywnie wykorzystywać posiadanych zasobów, surowców i biznesowych atutów bez wsparcia cyfrowych technologii. Trzeba jednak dobrze ocenić co nam się opłaca, a co nie. Przemysł decydować będzie o konkurencyjności polskiej gospodarki. Polskie firmy mają ogromną szansę, żeby szybko przeskoczyć z etapu zapóźnienia do awangardy rozwoju. 30 procent przedsiębiorców ma środki, ale nie wie, jak zrealizować wdrożenie w ramach Przemysłu Podążanie za trendem to za mało. Przed wyborem rozwiązań dla firmy trzeba ocenić i przetestować ich, oszacować nakłady, ocenić skalowalność projektu. To najważniejsze rekomendacje z debaty zorganizowanej w ramach XIV Europejskiego Kongresu Gospodarczego. Polska ma obecnie wiele obszarów gospodarki, które są w zdecydowanej czołówce rozwiązań technologicznych na świecie z wykorzystaniem wsparcia IT. Pandemia dodatkowo zwiększyła zainteresowanie rodzimych firm rozwiązaniami z obszaru Przemysłu Wsparcie państwowych agencji okazało się dużą zachętą do składania wniosków o dofinansowanie niezbędne na transformację cyfrową firm. Pieniądze są, brakuje wiedzy - Instytucje publiczne, zwłaszcza w okresie pandemii, bardzo pomogły w przyspieszeniu transformacji cyfrowej polskiego biznesu. Mamy w Polsce 2 miliony firm, które będą musiały poddać się przekształceniom. Obok wsparcia edukacyjnego ważna jest pomoc finansowa. Teraz ważne będą decyzje dotyczące przyszłości. Przedsiębiorcy nie zostaną zostawieni samym sobie. Będą tworzone centra doradcze wspomagające przygotowanie projektów i wskazujące, skąd można na ten cel pozyskać środki - powiedziała w trakcie debaty "Przemysł zorganizowanej w ramach XIV Europejskiego Kongresu Gospodarczego dyrektor Departamentu Analiz i Strategii Polskiej Agencji Rozwoju Przedsiębiorczości, Paulina Zadura. Do kwestii publicznego finansowania dla rozwiązań Przemysłu odniósł się także Michał Janasik, wiceprezes ds. finansów i komercjalizacji Sieci Badawczej Łukasiewicz, zrzeszającej 26 instytutów i samodzielnych placówek badawczych, powiedział: - Firmy nie zawsze potrzebują wsparcia finansowego, dla nich najważniejsza jest pomoc w rozwiązaniu problemów technicznych czy poszukiwaniu wsparcia naukowego. Jeśli dostajemy problem do rozwiązania, to natychmiast uruchamiamy nasze procedury i w ciągu 15 dni udzielamy wstępnej odpowiedzi. Naukowcy są w stanie zweryfikować projekt i udzielić wsparcia technologicznego. Z naszym ocen wynika, że co najmniej 30 procent przedsiębiorców ma środki, tylko nie wie, jak wdrożenie wykonać. Czytaj także: Polski przemysł powinien się oswoić ze sztuczną inteligencją. Jak? Czy Polska na tle innych krajów wypada dobrze w cyfryzacji i przyswajaniu inteligentnych rozwiązań przydatnych w przemyśle? Problemem może być efektywność wdrożeń. Nie chodzi bowiem o to, aby podążać za modą i działać na rzecz powszechnej digitalizacji procesów; trzeba ocenić przydatność działań i wysokość ponoszonych nakładów. Czas na pilotaż - Pilotaż to rozwiązanie znakomicie nadające się do oceny przydatności projektów. Mowa o nisko kosztowej próbie odpowiadającej na pytanie o przydatności zmian i dostosowaniu infrastruktury informatycznej do efektywnego funkcjonowania przedsiębiorstwa - radził prezes APA Group, Artur Pollak. - Dobrze wykorzystana technologia daje kosmiczne przyspieszenie i poprawia jakość prowadzenia biznesu. APA Group, współpracując od ponad 20 lat z dużymi podmiotami w dziedzinie robotyzacji, automatyzacji procesów czy informatyzacji, zbudowała polską platformę przemysłowego Internetu Rzeczy o nazwie Nazca która jest technologią automatyzującą zarządzanie przepływem informacji. Firma od lat współpracuje z Politechniką Śląską w kształceniu studentów i przedsiębiorców z zakresu nowych technologii oraz w dziedzinie kształtowania odporności zawodowej przy podejmowanie trudnych, strategicznych decyzji. Od współpracy do innowacji - Jako uczelnia badawcza, mamy rozwiązania wspierające współpracę przemysłu z nauką. Szkoła wyższa pomaga przemysłowi, bo bez niego nie może istnieć. Owszem zdarzają się sytuacje, gdy nie wszystkie badania znajdują bezpośrednie zastosowanie, ale tak musi być. Firmy często sięgają po zewnętrzne środki i nie do końca efektywnie je wykorzystują. Od lat działamy w tak zwanej pętli sprzężenia zwrotnego, wychodząc z założenia, że na końcu dla przedsiębiorców najbardziej liczy się wynik finansowy z przeprowadzonego wdrożenia - powiedziała dziekan Wydziału Mechanicznego i Technologicznego Politechniki Śląskiej, Anna Timofiejczuk. Czytaj także: Przemysł zyska więcej wiatru w żagle. Pomoże sztuczna inteligencja Przemysł w praktyce oznacza przygotowanie innowacyjnych rozwiązań, które pozwalają zdobyć przewagę konkurencyjną. Tak stało się z polskim autobusem elektrycznym, który niebawem trafi do seryjnej produkcji w zakładach w Solcu Kujawskim. - Polski autobus elektryczny pierwszy raz został pokazany na targach w Brukseli i wzbudził duże zainteresowanie, ponieważ przy projektowaniu zastosowaliśmy innowacyjne rozwiązanie, umieszczając ogniwa bateryjne na podłodze pojazdu. Autobus będzie dodatkowo wyposażony w oprzyrządowanie monitorujące stan techniczny napędu, akumulatorów, rozmieszczenie pasażerów itp. Odbyliśmy w minionym roku ponad 1200 spotkań z przedstawicielami gmin i potencjalnych nabywców. Dla wielu zaskoczeniem był fakt, że przy produkcji autobusu około 60 procent części pochodzić będzie od polskich dostawców - przekazał dyrektor regionalny ARP e-Vehicles Piotr Janiak. Wiele polskich firm już od kilku lat wdraża rozwiązania Przemysłu w praktyce. Do tej grupy można zaliczyć wiodącego europejskiego producenta sprzętu AGD, giełdową spółkę Amica. - Internet Rzeczy wykorzystujemy w rozwiązaniach służących naszym klientom. Możliwy jest pełen podgląd naszych zapasów w lodówce, aplikacje w kuchence pozwalające na ściąganie przepisów kulinarnych, ustawianie przez telefon temperatury w klimatyzatorze. Udało nam się rozwiązać składowanie gotowych wyrobów i części w magazynach wysokiego składowania przy wykorzystaniu inteligentnych maszyn i robotów. Jednak na co dzień stosujemy przy takich rozwiązaniach ocenę bariery skalowalności. Nie wszystko da się powszechnie wykorzystać w skali całej grupy, ale bez testów i techniki prób i błędów, osiągnięcie poprawy konkurencyjności byłoby bardzo trudne - dodał członek zarządu ds. transformacji cyfrowej Grupy Amica, Robert Stobiński. Wizją Vetasi jest być partnerem w zakresie zarządzania zasobami i usługami oraz pracować jako przedłużenie zespołu klienta, dostarczając specjalistyczną wiedzę branżową i w ramach konsultingu zarządzać pracą i zasobami ludzkimi. Kadry i infrastruktura - To, czego doświadczyliśmy w okresie pandemii, to fundamentalna zmiana w przedsiębiorstwach, gdzie przeprowadzono digitalizację dokumentów i większości procesów oraz praca zdalna. Jako firma niszowa, działająca na rynku wdrożeń systemów wspierających Przemysł mogę powiedzieć, że Polska na tle innych państw wypada dobrze. Wyróżnia się u nas przede wszystkim kadra informatyczna. Poza tym jest jeszcze jedna różnica – zagranicą firmy podejmują decyzje o inwestycjach w nowe technologie i cyfryzację, ponosząc samodzielnie te wydatki, podczas gdy u nas mogą liczyć na zewnętrzne dofinansowanie - mówi Jarosław Łukasiewicz, dyrektor zarządzający na Polskę oraz Region Wschodniej Europy Vetasi. Czy obecna infrastruktura techniczna ogranicza rozwój najnowocześniejszych technologii w gospodarce? - Gdy mówimy o infrastrukturze wykorzystywanej w transformacji Przemysłu warto pamiętać, że mowa jest o sprawnej i bezpiecznej komunikacji firm ze światem zewnętrznym, ale także wewnątrz struktur biznesowych. Gdy mówimy o sieci przesyłowej, to bez wątpienia mamy dobrą sieć światłowodową. Wiele firm podejmuje decyzje o budowie własnych, wewnętrznych sieci, odpornych na zewnętrzne zagrożenia. Tworzenie dedykowanych sieci WiFi daje nowy impuls do innowacyjnych wdrożeń. Ważne jest to, że rozwiązania są dostępne, przetestowane w różnych warunkach. Same firmy powinny zrozumieć, że do stosowania nowych rozwiązań trzeba się technicznie przygotować - wskazał dyrektor handlowy Cellnex Poland, Mikołaj Skipietrow. Przemysł decydować będzie o konkurencyjności polskiej gospodarki, efektywnym zarządzaniu zasobami ludzkimi i postępie technologicznym. Agencje rządowe są przygotowane merytorycznie, technicznie i finansowo do wsparcia przemysłu. Warto podjąć wyzwanie cywilizacyjne, aby inni nas w tym nie wyprzedzili. Zobacz zapis całej sesji "Przemysł zorganizowanej w ramach XIV Europejskiego Kongresu Gospodarczego